Nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę, ale kiedyś powszechnie jednym z elementów posagu (nie wiana, bo to męska sprawa) szanującej się panny na wydaniu było... dojrzewające ciasto piernikowe. Serio! Takie ciasto może sobie leżeć długie miesiące w lekkim chłodku i być gotowe do wykorzystania w każdej chwili.
Moja macierz zaniedbała znacznie tę sprawę (co, na całe szczęście nie odbija się w absolutnie żaden sposób na moim małżeństwie - może dlatego, że sama umiem takie ciacho zrobić :D). Ale, że wigilia coraz bliżej, to z Kaszydłem (jako panną -prawie-na-wydaniu, w końcu złapała bukiet) przystąpiłyśmy do pierniczenia :D.
Do dojrzewającego piernika posagowego potrzebujemy:
- pół kostki masła
- 250 g miodu (Ja używałam już wielokwiatowego i lipowego - ten ostatni jest cudowny. Gryczanego nie cierpię, ale wiem, że są jego smakosze. Do piernika nadaje się każdy, byle prawdziwy, pszczeli i ważne, żeby Wam smakował :) )
- szklanka cukru
- trzy szklanki z kawałkiem (2 łyżki powiedzmy) mąki żytniej (ja używam razowej, można też pomieszać pszenną z żytnią jeśli ktoś chce, ale żytnia powinna być obecna - piernik będzie naprawdę piernikowy i dłużej zostanie świeży)
- 2 jaja
- półtorej łyżeczki sody oczyszczonej
- ćwierć szklanki zimnego mleka
- szczypta soli
- przyprawy piernikowe (można 2 torebki gotowej mieszanki, a można też dobrać korzenie wg własnego uznania)
Masło, miód i cukier podgrzewamy w rondelku, na małym ogniu, mieszając od czasu do czasu, aż cukier się całkiem rozpuści i przestanie "zgrzytać" pod łyżką. Poczem garnuszek zdejmujemy z ognia i czekamy aż mikstura wystygnie.
Kiedy będzie już chłodna dodajemy, od razu mieszając mąkę, jaja, i sodę rozpuszczoną w mleku oraz sól i korzenie.
Zupełnie nie przejmujcie się, jeśli konsystencja będzie dość rzadka. Podczas dojrzewania nabierze odpowiedniej twardości. Ważne, żeby była jednolita i gładka.
Tak przygotowane ciasto pakujemy do miseczki, nakrywamy ściereczką i pakujemy do lodówki na którąś z niższych półek na ok. 4 tygodnie.
Ważne! Piec ten piernik należy jakieś 2 dni przed podaniem. Najpierw jest twardy i musi swoje "odleżakować".
(minęły 2 tygodnie)
Jeśli chcecie dodać bakalie - to teraz jest odpowiedni moment.
- Migdały,
- orzechy,
- suszone śliwki (kochanie z niesie, choć z bólem),
- żurawinę (rodzynki są w naszej kuchni absolutnie zakazane),
- suszone morele,
- daktyle
- i figi,
- kandyzowana dynia (własnej roboty)
- i co kto lubi.
Potem razem z orzechami i migdałami dodajemy do ciasta i zagniatamy, tak, żeby się dobrze z nim połączyły.
Wg oryginalnego przepisu dojrzałe ciasto należy zagnieść, podzielić na pół i rozwałkować na placki. Jednakowoż ilekroć sama robię ten piernik jego konsystencja bynajmniej do wałkowania go nie kwalifikuje. Żeby nie "zatwardzać" go niepotrzebnie dodając więcej mąki - dzielę ciasto na pół, wrzucam w wysmarowaną tłuszczem i wysypaną wiórkami tortownicę i wygładzam powierzchnię łyżką w roli szpachelki.
Jeśli użyjemy dużej tortownicy, wyjdą dwa płaskie placki, ja użyłam mniejszej, co dało dwa grube, które można przekroić jeszcze na pół.
Uwaga! Piernik pieczemy w 180 stopniach, próbując patyczkiem.
Tak wygląda po przekrojeniu :)
Ponieważ lubimy "mokre" ciasta - ja swój piernik przekładam.
Wykonuję
(w tym roku użyłam pigwówki - mrrrrrrrrrrrrr...) i
Krem orzechowy
- przepis jak ten tutaj, tylko dodaję zmielone orzechy (ile mi się sypnie).
Oba placki ponczuję, po czym rozsmarowuję na spodnim K
Konfiturę brzoskwiniową
(własnej roboty, z własnych brzoskwiń - rewelacja, smakuje latem i słońcem), a na nią wykładam krem. Przykrywam drugim plackiem.
# Można taki piernik oblać czekoladą, polukrować, ale ja z reguły wycinam szablon gwiazdki (takie wycinanki, jak się robiło w podstawówce), kładę na pierniku i posypuję cukrem pudrem z sitka. Tylko uwaga! trzeba to zrobić tuż przed podaniem, bo inaczej puder zawilgnie i będzie wyglądał nieapetycznie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz