Tyle Wam powiem.
To jest zupa niezwykle sycąca, nawet jeśli zrezygnować z mięsa (ja nie mogę, bo Mąż by marudził ;) ).
Jako, że jadamy obiady jedniodaniowe - spokojnie wystarcza nam ona nawet przy wściekłym, np. potreningowym apetycie.
Orka, jako kreatorka smaku wprowadziła własne modyfikacje i zażądała dodatku kukurydzy.
Składniki:
- 4 ziemniory
- 2 brokulliska
- 2 ząbki czosnku
- 3 kulki ziela angielskiego
- 2 listki laurowe
- szczypta lubczyku
- 3 kulki pieprzu
- 2cm2 imbiru
- garść liści pokrzywy (może być świeża, sparzona, lub suszona - wtedy mniej niż garść)
- kilka (dosłownie) orzechów ziemnych
- łyżeczka suszonej mięty, lub garść świeżych liści
- ser typu feta
- (opcjonalnie) plaster wędzonego boczku
- oliwa z oliwek
- sok z cytryny
- grzanki
- sól do smaku
Po jakichś 10 min. wrzenia zmniejszamy ogień (żeby tylko "mrugało") i dorzucamy liść i ziele, pieprz, lubczyk i imbir.
Boczek kroimy w grubszą kostkę i podsmażamy lub (polecam) podpiekamy na chrupko i rumiano.
Do jarzyn dorzucamy pokrzywę (jeśli używamy świeżej, to najpierw przelewamy wrzątkiem, żeby nie parzyła, a potem siekamy; jeśli suszonej - rozcieramy w palcach na proszek) i spraskowany czosnek.
Zdejmujemy z ognia.
Dodajemy miętę i orzechy (można wcześniej podprażyć, jak ktoś lubi). Wszystko razem miksujemy na gładko.
Doprawiamy solą i sokiem z cytryny.
Na talerze nalewamy zupę, wsypujemy "skwarki" boczkowe, grzanki, wkruszamy nieco fety i skrapiamy oliwą.
Smacznego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz