I z tego powodu sfabrykowałam indyczą pieczeń rzymską, która (jak to klops) może nie wygląda, ale smakuje fantastycznie ( i jam to, nie chwaląc się, sprawiła).
Do pieczeni takowej potrzebujemy:
- pół kilo indyczyny - ja użyłam "indyczego gulaszowego", ale można i filet, i udziec, i mielone
- jaja
- małej cebuli
- dużego zęba czosnku (koniecznie polskiego!!!)
- pół pęczka natki pietruszki
- umytej, sparzonej i otartej skórki z jednej cytryny
- łyżki mielonego siemienia lnianego
- 1/3 łyżeczki ziaren gorczycy
- pół łyżeczki ziaren kolendry
- pieprz i chili do smaku
- ew. sól
- opcjonalnie kilka cieniutkich plasterków boczku
(Na Gwiazdkę dostałam od Męża moździerz kamienny. Pokochałam go -prawie jak Męża ;) - od pierwszego wejrzenia, ale odkąd utłukłam w nim kolendrę - wręcz go ubóstwiam. Ten zapach!!! Ja chcę takie perfumy! BOSKI!)
Dodałam przyprawy do mięsa, wyrobiłam ręcznie na gładką masę, włożyłam do silikonowej keksówki (uwielbiam silikon w tej postaci :D), na połowie (tej "dorosłej") ułożyłam plasterki boczku i piekłam w 180C jakąś godzinę chyba (aż wierzch był bardzo mocno rumiany).
Wypłynęło sporo płynu, który odlałam (chyba do jakiegoś sosu użyję), a pieczeń, jak to pieczeń okazała się genialna i na ciepło i na zimno, i w ogóle!
Spróbuj jakie dobre! |
Delicje!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz