Wymyślona specjalnie na chrzciny Aurory, choć coś podobnego chodziło mi po głowie od dłuższego czasu. Nieco skomplikowana, ale nie należy się zrażać - jest pyszna i niebywale efektowna, jak większość kwiatowych dań.
Na naprawdę wieeeeelką michę potrzebujemy:
- główki sałaty masłowej
- główki sałaty typu frisee
- granatu (owoc, nie cytrynka ;) )
- pomarańczy
- pomidora
- pół pęczka szczypiorku
- dużej garści kwiatów fiołka trójbarwnego lub bratków (Uwaga! WYŁĄCZNIE tych hodowanych w ogródku, albo własnej doniczce. Kupne, kwiaciarniane są nawożone chemią.)
- garstki kwiatów czerwonej koniczyny
- garstki stokrotek
- 3/4 szklanki oleju rzepakowego
- garść świeżych listków mięty
- garstka świeżych listków bazylii
- odrobina soli
- garść sezamu
Sałaty płuczemy, osuszamy i rwiemy na kawałki (NIGDY nie kroimy sałaty nożem). Kwiaty pozbawiamy listków i ogonków, płuczemy, osuszamy, dorzucamy do sałaty. Siekamy szczypiorek. Dodajemy. Do osobnego naczynia wydłubujemy pestki granatu, pomidora kroimy w kostkę, dorzucamy do pestek. Pomarańczę możemy wyfiletować, ale mi się nie chciało i mąż po prostu pokroił w kostkę. Siekamy miętę i bazylię drobniutko, dodajemy do owoców. Dolewamy olej. Dosypujemy sezam.
Wszystko mieszamy razem i solimy tuż przed podaniem, bo inaczej sałata i kwiaty zwiędną, i oklapną i nie będzie efektu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz