zab

piątek, 21 grudnia 2012

Dobre na koniec świata, czyli nic się nie marnuje, czyli ocet siedmiozłodziejski

No dobra, octem siedmiu złodziei (dobry na dżumę ;) ) nie będę Was raczyć. Przyszedł mi do głowy, bo ogólnie na Gałczyńskiego mam nastrój.

A przepis będzie na ocet jabłkowy. Oszczędnościowy, eko, i pro.

Niedawno jedna znajoma bardzo mnie nań namawiała, bo to pono ma dużą zawartość potasu, fosforu, chloru, sodu, magnezu, wapnia, siarki, żelaza, fluoru, krzemu i innych śladowych pierwiastków, i dobre na odporność, i na urodę, i dla dzieci się nadaje, i dla karmiących/ciężarnych, i na dolegliwości wszelakie, nieomal na raka i skrofuły ;) Tutaj możecie poczytać i tu.

Ja zrobiłam w celach głównie  kulinarnych, ale szklankę octowej "lemoniadki" prozdrowotnościowej (łyżka octu, łyżeczka miodu, szklanka wody) wypiłam i nie jest zła.

Ocet zrobiłam z najpyszniejszych jabłek z ogrodu Babci M.
No dobra, jabła pożarłam wespół z Familią, a ocet zrobiłam z obierek i ogryzków :D Co się będą marnować!

Ocet robi się tak:
bierzemy
  • obierki i ogryzki z jabłek
  • wodę przegotowaną
  • miód lub cukier - łyżeczka na szklankę wody
Jabłkowe resztki kroimy na kawałki i wrzucamy do słoja lub gara. Zalewamy wodą z cukrem tak, żeby je tylko przykryła (będą wypływać, ale trudno). Przykrywamy gazą, zostawiamy w spokoju i zapomnieniu na cztery tygodnie. Jak sobie przypomnimy co jakiś czas, to możemy łychą zamieszać, żeby wypływające obierki nie popleśniały.

Następnie zlewamy we flaszki, cedząc wcześniej i używamy wedle woli.

Zero chemii, samo zdrowie, cudowny aromat prawdziwych jabłek i smak :D


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz